Moje zdjęcie
Zwyczajny, szary gość...

sobota, 25 stycznia 2014

Czas pokaże.



Nie wiem co podkusiło mnie do założenie konta na jednym z branżowych portali. Nieznośna samotność, druzgocąca głupota, czy czarci podszept… jedno jest pewne,  ten desperacki krok wpisał mnie na listę zatraceńców. Nie wiem, czy to wrodzona zdolność przyciągania do siebie wariatów i desperatów maści wszelakiej wepchnęła mnie w kłopoty,  czy też przewrotne zrządzenie losu.  Najpierw koszmarne zmagania się z panami, którzy to po wymienionych wspólnie kilku wiadomościach zaczęli rościć sobie do mnie prawa. W ciągu zaledwie trzydziestu dni miałem więcej mężów niźli palców u stóp i dłoni. Rozwody jak to rozwody, do przyjemnych nie należały, były prośby i groźby. Nieprzespane noce spędzone na rozmowach z niedoszłymi samobójcami, wykorzystanymi i nieszczęśliwymi. Potem blokowanie profili, których to właściciele próbowali udowodnić napchanymi po brzegi zdjęciami kutasów, wypiętych tyłków, że tracę najwspanialszy seks swojego życia. Wypindrzone laleczki z kreskami miast brew i warstwą pudru tak grubą, że ciężko dopatrzeć się rysów. Był jeszcze jeden dwudziestoparolatek ubrany jedynie w krawat  o barwach Gryffindoru,  z różdżką w prawej dłoni wyciągniętej do przodu i z miną mówiącą „zaczaruję twój świat”.
W całym tym szaleństwie pojawił się On. Kilka przerzuconych wiadomości, wymiana numerami telefonu… i zdziwienie, że są tu jeszcze normalni. Rozmawiamy, piszemy już poza portalem. I jest dobrze. Łapię się na tym, że uśmiecham się. Co z tego wyniknie czas pokarze. 




niedziela, 20 maja 2012

Dziś o dziwo jestem trzeźwy i nie będę ukrywał, że całkiem nieźle czuję się w tym stanie. Doprowadziłem siebie i mieszkanie do porządku. Przewietrzyłem pokoje i głowę. Kładę się do łóżka z mocnym postanowieniem, że jutro… jutro zaczynam wszystko od nowa.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Piję i śmieję się... bynajmniej nie z radości.

sobota, 3 marca 2012

Piję. Żyję. Pomiędzy fermentującymi dniami i martwymi nocami.

niedziela, 8 stycznia 2012

Szkoda słów



     Skłamałbym pisząc, że mam się dobrze. Nowy rok spędziłem jak kilka ostatnich wieczorów- w łóżku z butelką, a właściwie dwoma Whisky i starym, dobrym przyjacielem Polsatem. Mogłem spędzić tę noc sylwestrową z M. Nalegał, błagał, ale odmówiłem. Kończę też z poszukiwaniem kogoś na stałe, kończę z mężczyznami. Pomimo ogromnej tęsknoty i palącego pragnienia bliskości drugiego człowieka było mi dobrze w ostatnich latach spędzonych samotnie. I taką też drogę obiorę. W swoim życiu miałem dwóch partnerów, z pierwszym przeżyłem, przepraszam zmarnowałem kilka cennych lat, choć pozostało parę naprawdę miłych wspomnień. Kochanków miałem niewielu, wystarczyłoby palców u jednej ręki na ich zliczenie i wszyscy oni byli pozbawieni wyobraźni, wyzuci z uczuć i spontaniczności. Kiedy w końcu przypadkiem na mojej drodze stanął Michał, myślałem, że los w końcu zlitował się nade mną i nadrobię ten stracony czas. Że uwiję gniazdko, w którego pieleszach pławić się będę w miłości, radości i spełnieniu. Nic bardziej mylnego. Michał, choć był ucieleśnieniem moich pragnień: silny, męski, bez skojarzeń, zresztą nie mógł ich mieć, przecież tak naprawdę był hetero. A ja, ja obudziłem w nim, jak sam mówił, dziką żądzę, niezrozumiałe uczucia trącające o postradanie zmysłów i tak bardzo musiał mnie mieć i dostał na srebrnej tacy. To, co było między nami nie śniło się nawet filozofom. Dwie silne namiętności uderzyły w siebie wytwarzając ogromne wyładowania elektryczne. Dwie indywidualności, dwa zupełnie inne światy. Nieokiełznany seks, niepohamowane żądze, dzikość, to co nas spajało, powodowało, że przyciągaliśmy się jak dwa bieguny…ale w tym wszystkim, brakowało mi czułości, spokoju i pewności… pewności nas. Kiedy powoli kruszyły się mury otaczające moją duszę, okazało się, że M. jest żonaty, że ma dzieci. Wściekłość wzięła górę, nie mogłem przeboleć, że okłamał mnie, żonę i dzieci. Narażał je na niepotrzebne kłopoty. Mógł przecież postawić sprawę jasno, dać możliwość wyboru, ale nie, jak każdy facet potrafił jedynie brnąć w kłamstwie.

niedziela, 20 listopada 2011



Jak niektórym wiadomo jakiś czas temu otrzymałem  od  pewnego, ciekawego typa numer telefonu. Wymiętolona  karteczka, a właściwie serwetka  walała się po torbie niemal do przetarcia, kiedy w końcu postanowiłem zadzwonić nabrawszy  pewności siebie po czwartej szklaneczce Whisky z lodem. Kilka wolnych sygnałów i nagle ten głos ciężki, ołowiany; nieznośnie zmysłowy.
- halo?
- cześć... nie wiem czy mnie będziesz kojarzył ale zostawiłeś mi...
- poznaję Cię - przerwał mi Michał wprowadzając w totalne zaskoczenie.
- ??? 
Rozmowa toczy się już własnym torem. M. zaprasza mnie na piwko do jednej z  owianych złą sławą knajp, co mi się oczywiście podoba. Na 21:00  dzisiejszego wieczoru. spoglądam na zegarek mam jakieś półtora godziny do wyjścia. Jest dobrze, zdążę jeszcze coś zjeść. Nie ma parcia, ogolę się, umyję zęby, narzucę na siebie byle łachy (nie lubię się stroić i nie jestem maniakiem mody). Zarzucę torbę na ramię i w drogę.



                                             

sobota, 22 października 2011

I co z tego?



I co z tego, że mam zgrabny tyłek, jak mówią... że gotuję jak Bree Van De Kamp z „Gotowych na wszystko”, skoro nie dzwonią do mnie z Agencji Modeli, ani ze studia filmowego w Łodzi, nie zapraszają do prowadzenia programu kulinarnego w TV. Na nic mi też ta moja „wyjątkowość”, choć może by i za nią przyjęli mnie do cyrku …ale czasy „kobiety z brodą”, „człowieka wilkołaka”  i innych dziwolągów dawno już przeszły do lamusa. A tyłek… tyłek cóż, niezmiennie opiera się prawu grawitacji.