Nie wiem co podkusiło mnie do
założenie konta na jednym z branżowych portali. Nieznośna samotność, druzgocąca
głupota, czy czarci podszept… jedno jest pewne,
ten desperacki krok wpisał mnie na listę zatraceńców. Nie wiem, czy to
wrodzona zdolność przyciągania do siebie wariatów i desperatów maści wszelakiej
wepchnęła mnie w kłopoty, czy też
przewrotne zrządzenie losu. Najpierw
koszmarne zmagania się z panami, którzy to po wymienionych wspólnie kilku
wiadomościach zaczęli rościć sobie do mnie prawa. W ciągu zaledwie trzydziestu
dni miałem więcej mężów niźli palców u stóp i dłoni. Rozwody jak to rozwody, do
przyjemnych nie należały, były prośby i groźby. Nieprzespane noce spędzone na rozmowach
z niedoszłymi samobójcami, wykorzystanymi i nieszczęśliwymi. Potem blokowanie
profili, których to właściciele próbowali udowodnić napchanymi po brzegi
zdjęciami kutasów, wypiętych tyłków, że tracę najwspanialszy seks swojego
życia. Wypindrzone laleczki z kreskami miast brew i warstwą pudru tak grubą, że
ciężko dopatrzeć się rysów. Był jeszcze jeden dwudziestoparolatek ubrany
jedynie w krawat o barwach Gryffindoru, z różdżką w prawej dłoni wyciągniętej do
przodu i z miną mówiącą „zaczaruję twój świat”.
W całym tym szaleństwie pojawił
się On. Kilka przerzuconych wiadomości, wymiana numerami telefonu… i
zdziwienie, że są tu jeszcze normalni. Rozmawiamy, piszemy już poza portalem. I
jest dobrze. Łapię się na tym, że uśmiecham się. Co z tego wyniknie czas
pokarze.